piątek, 28 września 2018

3. Szamanka od umarlaków – Ida ma Pecha.



Czy wiecie jak to jest być nieidealnym dzieckiem idealnej rodziny? Czy wiecie jak to jest mieć całe życie pod górkę? Gdy z nawet pozornie pozytywnych rzeczy wychodzi niezły klops? Ida to wie, ponieważ Ida ma Pecha. Albo Pech ma Idę.

Przychodzę do Was z kolejną recenzją, mianowicie z „Szamanką od umarlaków” – Martyny Raduchowskiej. Jest to kolejna już książka, polskiej autorki, która mnie zachwyciła. Zarówno jej fabuła jak i styl w jakim utrzymana jest książka jest bardzo przyjemny, a na dodatek przezabawny.

Ida Brzezińska jest czarną owcą. Urodziła się w starym i szanowanym rodzie potężnych czarownic i czarowników, jednakże od początku związany był z nią Pech, który zaszydził sobie z niej i postanowił, że mimo tak znakomitego rodowodu Ida nie otrzyma zdolności władania czarami. Pech zagwarantował jej natomiast inną umiejętność – Ida widzi zmarłych. Mało tego, ma ona pomagać zmarłym w załatwieniu niedokończonych spraw i przejściu na drugą stronę. Bohaterka dowiaduje się o tym mając kilka lat, skrzętnie jednak ukrywa to przed rodzicami i całym światem, ponieważ nie chce wyjść na dziwaka. Rodzicom wpiera cały czas, że nie posiada żadnych nadnaturalnych zdolności, ku ich ubolewaniu. Chcą oni wysłać córkę do Wrocławia do ciotki, aby ta zajęła się nią i pomogła rozwinąć w niej umiejętności medium. Ida ma inny plan. Chce żyć własnym normalnym życiem. Chce wyjechać do Wrocławia na studia, zamieszkać w akademiku i przeżywać problemy i zmartwienia typowej, niemagicznej młodej kobiety. Jak postanawia tak też robi, z tym że nie do końca jej się to udaje. Ida ucieka z domu i zamieszkuje w akademiku. Wcześniej jednak będąc w szpitalu widzi Umarlaka – młodego mężczyznę, zakrwawionego, bez oka. Nie wie wtedy jeszcze, że ten mężczyzna zmieni całe jej życie. W akademiku już od pierwszego dnia Pech działa na Idę. Trafia ona do pokoju, w którym zmarła dziewczyna i która cały czas pokazuje się Idzie pod postacią harpi. Jednak to nie koniec problemów. Dziewczyna jest bardzo silną Szamanką, ale bez odpowiedniego przeszkolenia jest jak latarnia morska przywołująca truposzów do siebie. Nie jest w stanie sobie z tym poradzić i trafia do swojej ciotki, u której miała się zjawić od samego początku. I tu zaczyna się jej przygoda.

Ciotka Tekla bierze pod skrzydła młodą siostrzenicę i próbuję ją nauczyć wszystkiego co jest niezbędne zarówno dla medium jak i dla szamanki od umarlaków, pomaga jej w tym dom, który żyje i jest w pełni podporządkowany starej właścicielce. Ida zmaga się nie tylko z szaloną ciotką ale również z nie do końca wymarzonym, samodzielnym życiem. Mijają niesforne miesiące, w których Ida stara się pogodzić życie studenckie z lekcjami prowadzonymi przez ciotkę. Spokój kończy się w momencie gdy Ida widzi swojego Jednookiego truposza. Z tym że już, a raczej jeszcze nie Jednookiego i tym bardziej jeszcze nie truposza. Wie, że widząc wcześniej jakiegokolwiek truposza nie może ingerować w jego życie i tym bardziej nie może próbować go ratować. Skoro ktoś jej się ukazał, to znaczy, że skończy jako trup i koniec kropka. Łatwiej jest jednak pomóc trupowi, o którym choć trochę się wie, więc postanawia wynająć mieszkanie w kamienicy, w której żyje domniemany truposz Mikołaj i śledzić go. W pakiecie z pokojem dostaje troje duchów – niezłomną Milenkę, niedostępnego Ducha i wiecznie przestraszoną Różyczkę, którzy to są prowodyrami wielu przezabawnych momentów.

Dalsze losy książki toczą się wokół Idy wkradającej się do życia Mikołaja i jego żony Karoliny. Co dzieje się w trakcie? Jak to się skończy? Czy Idzie uda się doprowadzić do szczęśliwego zakończenia? A może to co miało być szczęśliwym zakończeniem okaże się strasznym początkiem? Sięgnijcie po „Szamankę od umarlaków” a poznacie odpowiedzi na te i inne pytana, a przy tym wszystkim będziecie świetnie się bawić.

Książka jak dla mnie jest bardzo dobra. Lekka, przyjemnie i bardzo szybko się czyta, jedynie pod koniec trochę mi się dłużyła, mimo tego pochłonęłam ją w dwa wieczory. Nie brakuje w niej momentów, przy których płakałam ze śmiechu ale były również momenty, w których serce zaczynało mi szybciej bić ze strachu. Książka ta jest idealną odskocznią od szarej rzeczywistości. 

Nie brak w niej również pięknych ilustracji. 


Polecam ją wszystkim razem i każdemu z osobna.

Ocena książki: 9/10
Jakość: polecam zarówno młodszym jak i starszym czytelnikom
Pozostawione emocje: radość
Uwagi: Niedługo biorę się za czytanie drugiej części, więc spodziewajcie się za jakiś czas recenzji. :)

sobota, 22 września 2018

2. Tak jak mówiłem… / Tak jak mówiłam.



Tak jak mówiłam, przychodzę do Was z kolejną recenzją, tym razem z zupełnie innej bajki niż poprzednio.

Czy macie czasem tak, że coś was cholernie drażni w świecie, polityce, kraju, czy nawet wśród członków własnej rodziny? Czy macie tak, że chcecie się komuś wyżalić, poskarżyć, czy zaproponować własne rozwiązanie? Ja tak mam bardzo często i znalazłam osobę, która również to ma i mało tego że ma, to także dzieli się swoimi przemyśleniami z milionami fanów – mowa nie o kim innym, jak o Jeremym Clarksonie. Ludzie na całym świecie znają go jako zabawnego, aroganckiego, zwariowanego, czasem gburowatego, wiecznie młodego duchem, jednego z prowadzących najpopularniejszy program motoryzacyjny na świecie – TopGear. Nie wszyscy jednak wiedzą, że poza tym Jeremy ma na swoim koncie sporo książek, w których wypowiada się na wiele różnych tematów.

Mowa będzie o jednej części z serii „Świat według Clarksona” – „Tak jak mówiłem…”. Książka ta jest w rzeczywistości zbiorem felietonów o przeróżnej tematyce, od pomysłu jak powinna wyglądać nowa flaga Wielkiej Brytanii, do konkluzji jak z wieszaka zrobić wykrywacz idiotów.

Książka rozpoczyna się w momencie gdy stacja BBC nie chce kontynuować współpracy z Clarksonem, a więc zostaje on bez pracy. Przez pierwszy tydzień hula po barach, później jednak uświadamia sobie, że nie może tak spędzić reszty swojego życia, bierze się w garść i postanawia… że od teraz będzie robić program o rolnictwie, na szczęście jednak nie udaje mu się to. Dostawał później wiele propozycji prowadzenia programów za granicą, w krajach takich jak Francja czy Rosja. Zdecydował się jednak, że przy wsparciu współprowadzących Top Gear i jednocześnie swoich przyjaciół – Richarda Hammonda i Jamesa Maya, poszukają szczęścia poza granicami Zjednoczonego Królestwa, mianowicie w Ameryce. {Po wielu perypetiach i trudnościach dostają własny program. Top Gear w wersji amerykańskiej – The Grand Tour, czyli w zasadzie robią to samo tylko że pod inną nazwą i pod innym kierownictwem.}-(Tego nie dowiadujemy się z książki). Taki jest wstęp, dalej Clarkson opisuje już historie i przemyślenia na temat różnych wydarzeń zarówno ze swojej przeszłości jak i teraźniejszości.

  • Chcecie wiedzieć dlaczego niedźwiedzie polarne powinny ustąpić miejsca na biegunie północnym dla ludzi? – Przeczytajcie „Tak jak mówiłem…”.


  • Chcecie wiedzieć dlaczego z wieszaka na ubrania można zrobić wykrywacz idiotów? – Przeczytajcie „Tak jak mówiłem…”.


  • Chcecie wiedzieć dlaczego jazda na rowerze nie jest zwykłą jazdą, a manifestem poglądów politycznych? – Przeczytajcie „Tak jak mówiłem…”


  • Chcecie wiedzieć dlaczego młodzi ludzie po szkole zamiast zająć się zwykłą, źle płatną pracą powinni robić napady na urzędy pocztowe? – Przeczytajcie „Tak jak mówiłem…”


  • Chcecie wiedzieć jak można dorobić się milionów kłamiąc o wynikach matury? – Przeczytajcie „Tak jak mówiłem…”.


To tylko nieliczne tematy z poruszanych przez autora w swojej książce. Znajdziecie tu receptę na wiele problemów zarówno, prywatnych jak i społecznych; dużych jak i małych; tych domowych i tych na skalę globalną; a przy tym wszystkim w wielu momentach uśmiejecie się do łez. Nie jest to książka, którą czyta się od deski do deski, jest to książka, która umili wiele wieczorów. Jest idealnym rozwiązaniem, na nadchodzące jesienne ponure wieczory i na rozwianie jesiennej depresji. Z całego serca polecam tę książkę każdemu, nie tylko fanom motoryzacji czy samego Clarksona. Jest ona miłą odskocznią od cięższych, poważniejszych lektur.

Uff, tym razem udało się skończyć szybciej niż poprzednio i może nie zanudzę każdego. Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej ciekawych rzeczy lub po prostu szukacie czegoś przy czym odpoczniecie i uśmiejecie się – sięgnijcie po „Tak jak mówiłem…”. 😀

Ocena książki: 10/10.
Jakość: polecam każdemu.
Pozostawione emocje: radość – śmiech przez większość książki. 😀
Uwagi: Oby więcej takich książek.

czwartek, 20 września 2018

1. Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie? – czyli okrucieństwo pod pretekstem pomocy / Mój początek.



Cześć wszystkim, jestem Justyna. Od wielu lat przybierałam się do założenia bloga, choć do tej pory jakoś mi to nie wyszło. Ostatnio jednak wpadła mi w ręce książka, która skłoniła mnie, aby wypowiedzieć się na forum szerszym, niż wśród znajomych. To jest mój początek, kompletnie nie znam się na blogowaniu jaki i recenzowaniu, ale tak więc o to przedstawiam wam recenzję i zarówno wyraz oburzenia na temat książki i polskiej rzeczywistości.

Od jakiegoś czasu na wielu forach przewijała się książka, a właściwie reportaż, mojej imienniczki  Justyny Kopińskiej „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?”. Nie jestem osobą gorliwie wierzącą. Można powiedzieć, że podchodzę do wiary w zupełnie inny sposób niż większość ludzi, nie mniej jednak zaciekawiła mnie ona. Czytałam sporo opinii, że wiele osób nie dało rady doczytać jej do końca, to w  jakiś sposób zaciekawiło mnie i zachęciło do sięgnięcia po nią. Ucieszyłam się więc, gdy ostatnio będąc w sklepie wpadła mi w ręce. Wróciłam do domu i od razu wzięłam się do czytania.

Zacznę od treści. Nie mam pojęcia jak można być takim potworem?! Zakonnice, osoby gorliwie wierzące, będące uosobieniem dobroci, pomocy i pokory, a sprawiły piekło wielu nieszczęsnym dzieciom i pośrednio przyczyniły się do przestępstw popełnianych przez te dzieci. Książka „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadecie?” jak już wspomniałam jest reportażem, który sporządziła Justyna Kopińska na temat sprawy, która wzbudzała i pomimo upływu tylu lat dalej wzbudza wiele skrajnych emocji. Niektórzy oczekują publicznego linczu na tytułowej Bernadetcie a inni twierdzą, że w jej zachowaniu nie było nic złego, a wręcz przeciwnie – że jej zachowanie było jak najbardziej słuszne. Siostra Bernadeta, a tak naprawdę Agnieszka F. była siostrą dyrektor w Ośrodku Wychowawczym prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr Boromeuszek w Zabrzu, choć nie uważam, że słowo „wychowawczy” jest adekwatny do wydarzeń jakie tam miały miejsce. Ośrodek Wychowawczy, który stał się więzieniem, „wylęgarnią zła” i prywatnym piekłem dla wielu dzieci, na zewnątrz był postrzegany jako dobrze funkcjonująca placówka pomagająca dzieciom, zabranym z patologicznych rodzin, w przetrwaniu, zdobywająca nagrody i publiczne uznanie. Nikt nie zdawał sobie sprawy jakie okropności działy się za murami ośrodka, a ci którzy coś podejrzewali, nie chcieli i bali się sprzeciwiać osobom duchownym.

W 2006 roku z pozoru niezwiązana z Ośrodkiem sprawa zaginięcia 8- letniego Mateusza Domaradzkiego, była kamieniem który ruszył lawinę zarzutów wobec sióstr Boromeuszek. Ośmioletni Mateusz był grzecznym chłopcem, zawsze słuchał się rodziców, co też skutkowało tym, że rodzice pozostawiali mu dużo swobody. Pewnego styczniowego dnia Mateusz wyszedł na pobliską górkę, pozjeżdżać na sankach i nigdy więcej nie wrócił do domu. Zaniepokojeni rodzice zaalarmowali policję i straż, wiele sąsiadów pomagało w szukaniu chłopca, zostały w to zaangażowane specjalistyczne ekipy tropiące i prywatni detektywi. To była sprawa, którą przez pewien czas żyli wszyscy Polacy. Zrozpaczona matka nie dawała za wygraną, nawet gdy Mateusz został uznany za zmarłego, ona dalej nie poddawała się w poszukiwaniach. Jak to policja ma w zwyczaju, śledztwo prowadzi poprzez przepytywanie najbliższego otoczenia ofiary, tak też było i w tym przypadku. Policjanci udali się do szkoły Mateusza i tam trafili na ślad Tomasza Z. i Łukasza N., wychowanków Ośrodka Sióstr Boromeuszek,  którzy po trafieniu do więzienia, za próbę gwałtu na 12- latce, przyznali się do gwałtu i zabójstwa Mateusza, oraz do molestowania wielu innych dzieci. Sprawcy jednak nie zdawali sobie sprawy z tego, że uczynili coś okrutnego, ponieważ jak wyznali, podczas ich pobytu w ośrodku to było normalne, że będąc małymi chłopcami byli gwałceni i molestowani przez starszych, a później oni sami czynili tak wobec nowych, małych chłopców. Tak też oczy policji skierowały się na rzeczony ośrodek.

Prokurator Joanna Smorczewska zajęła się sprawą, w przebiegu której wyszły na jaw okrucieństwa, których zakonnice dopuszczały się przez kilkadziesiąt lat. Ośrodek paradoksalnie mieszczący się przy ulicy Wolności był gorszy niż więzienie. Zrobiłeś coś źle – byłeś bity; powiedziałeś coś nie tak – byłeś bity; sprzeciwiłeś się zakonnicy – byłeś bity; każde zachowanie, które siostry uznały za złe było karane, co więcej dostać mogłeś nawet jeżeli niczego nie zrobisz, a zakonnica ma po prostu taki kaprys. Dzieci były bite rękoma, linijkami, wieszakami, chochlami, wszystkim co było pod ręką, a gdy same nie dawały rady, lub ktoś za bardzo im się sprzeciwiał, wyznaczały kilku silnych chłopców, który mieli „dawać nauczkę”, a w rezultacie bili i kopali, często do utraty przytomności, a zakonnice bestialsko się temu przyglądały. Mało tego, siostry stosowały wiele kar psychicznych. Uwielbiały ubliżać i poniżać wychowanków przy innych. Wyzywały od „debili”, „kurw”, „pedałów”, „niedorozwojów”, itd. Od małego wpierały im, że do niczego się nie nadają i skończą na ulicy, jako alkoholicy, narkomani lub prostytutki. Zabierały wszystko co dzieciaki dostawały z zewnątrz. Pozwalały im kąpać się i zmieniać ubrania raz w tygodniu. Gdy któreś dziecko nie chciało lub nie dało rady skończyć posiłku, siostry wpychały mu na siłę do gardła, a gdy maluch już tym zwymiotował, kazały jeść wymiociny. Jedną z najczęściej stosowanych kar było suszenie prześcieradeł. Do ośrodka trafiały nawet trzy letnie maluchy, często po dużych traumach, które nie potrafiły kontrolować swoich potrzeb i moczyły łóżko, zakonnice kazały wtedy samodzielnie prać piżamę i prześcieradło i machać nim do tej pory aż wyschnie, co było katorgą dla nastoletnich mieszkańców a co dopiero dla kilkuletnich maluchów. Siostry zamykały wychowanków w pokojach pozostawiając im (i to też, nie zawsze) wiadro do załatwiania swoich potrzep. Dzieci w towarzystwie innych, musiały załatwiać wszelakie potrzeby fizjologiczne do wiader, do szuflad lub po kątach jak zwierzęta. Bicie, poniżanie, zamykanie w izolatce, molestowanie i gwałty na młodszych dzieciach, zarówno dziewczynkach jak i chłopcach, to tylko nieliczne dramaty, jakie musieli przeżywać wychowankowie zabrzańskiego ośrodka przez tyle lat. Wielu z nich po wyjściu z ośrodka stoczyło się, zaczęło pić, brać narkotyki, molestować i dopuszczać się aktów pedofilskich na wolności, ponieważ od małego znali tylko takie zachowania. Mogłabym wypisywać tak przez następne kilkaset słów metody kar jakich dopuszczały się siostry, lecz sądzę, że tyle okrucieństwa wystarczy.
Zbieranie dowodów i proces trwał przez kilka lat. Najgorsze w tym jest, że siostra Bernadeta przez cały czas jego trwania upierała się, że ona robiła słusznie, że gdyby nie ona i jej ośrodek dzieci skończyłyby na ulicy, że powinny dziękować jej, że chciała się nimi zająć. Najokrutniejszy w tym wszystkim jest polski system karny. Siostra Bernadeta, za wszystkie okrucieństwa jakich się dopuszczała oraz za okrucieństwa na które przyzwalała innym siostrom i starszym wychowankom dostała marne dwa lata pozbawienia wolności. DWA LATA. Ludzie dostają kilkanaście lat za przekręty finansowe, a ta kobieta za zniszczenie życia i psychiki wielu dzieciom dostała marne dwa lata, a i tak odwoływała się w listach do prezydenta, żeby ze względu na zły stan zdrowia odroczyć jej wyrok całkowicie. To jest jedna wielka kpina. Taka kobieta nie zasługuję na nic innego jak kara setki razy gorsza niż te, które ona stosowała na dzieciach, a nie marne dwa lata. I tu pojawia się ostateczne pytanie Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie, innym siostrom oraz osobom, które przez tyle lat nie reagowały i pozwalały na to, żeby tuż obok nich, dzieci doznawały takich tortur? Moim zdaniem nie, ale nie mi to oceniać.

Książka bardzo mocna, dosadna, nie owijająca w bawełnę. Jestem skłonna przyznać, że nie wszyscy doczytają ją do końca. Sama miałam trudności w przeczytaniu jej na raz. Musiałam co jakiś czas przerwać aby pewne rzeczy przemyśleć. Czytając ta książka wzbudziła we mnie ogromny gniew , oburzenie i smutek. Nie powiem, że jest to dobra książka, ponieważ historia w niej zawarta jest okrutna, lecz na pewno jest to książka po którą każdy powinien sięgnąć, aby zobaczyć jakie są realia tego kraju, to jakim potworem może być człowiek oraz to, że nie zawsze człowiek jest okrutny sam z siebie, czasem to ludzie których spotyka na swojej drodze w pewien sposób zmuszają go do okrucieństwa.

To by była na tyle, jakoś dobrnęłam do końca, chociaż jest jeszcze wiele przemyśleń i faktów, którymi chciałabym się podzielić, lecz gdybym zaczęła głębiej w to wnikać rozpisałabym się tak, że nikt nie dałby rady dotrwać do końca, a więc na tym zakończę i mam nadzieję, że niedługo pojawi się nowy wpis. 😀

Na koniec każdej recenzji będę dodawała swoją subiektywną ocenę.

Ocena książki: 10/10
Jakość: polecam każdemu
Pozostawione emocje: gniew, smutek, oburzenie
Uwagi: -